Wstajesz o 4 rano, siedzisz przez 9 godzin dziennie w tej samej pozycji, obserwując oddech i doznania w ciele. Nie masz dostępu do telefonu, komputera, książek, nie możesz rozmawiać. I tak przez 10 dni. Więzienie? Prawie, ale z własnego wyboru. Bardziej życie mnicha, niż więźnia.
Jechałem na Vipassanę w przekonaniu, że to wspólne medytowanie przez 10 dni, w ciszy, bez rozmów. Idealne warunki do spojrzenia w głąb siebie, usłyszenia własnych myśli nie generowanych bieżączką. Okazało się, że Vipassana to o wiele więcej. To sprawdzone przez wieki narzędzie, technika, wsparta silną teoretyczną podbudową, na podstawie nauk Buddy czyli dhammy. Kiedy w dzisiejszych czasach słyszymy o medytacji głównie jest ona kojarzona z relaksem, wyciszeniem, uspokojeniem myśli, ewentualnie z koncentracją. W Vipassanie medytacja to środek do osiągnięcia oświecenia, uwolnienia się, nirwany. Oczywiście te przychodzą po wielu latach sumiennego praktykowania, niemniej dla wielu ludzi już pierwsze 10 intensywnych dni dają poczucie, że zrobiło się duży krok do poprawienia jakości swojego życia.
Garść historii:
Budda urodził się w królewskiej rodzinie 2580 lat temu. Jogini przepowiedzieli jego rodzicom, że jest dzieckiem wyjątkowym i że jak pozna czym jest cierpienie poświęci swoje życie szukaniu drogi do oświecenia i dzielenia się nim z innymi. Rodzice nie chcieli, aby był filozofem, ale przywódcą, dlatego trzymali go w pałacu w otoczeniu wszelkich dostatków i iluzji wiecznego szczęścia. Kiedy jednak Budda w wieku 29 lat wymknął się poza pałacowe mury spotkał chorego, starca i zmarłego. Tak go to poruszyło, że postanowił porzucić życie w przepychu i zgodnie z przepowiednią szukać sposobu na to, jak pomóc ludziom wyzwolić się od cierpień. Droga była długa, chodził od klasztoru do klasztoru, pobierał nauki, ale bardzo szybko przerastał nauczycieli nie znajdując ostatecznej odpowiedzi. Przeszedł przez etap skrajnej ascezy, podczas której niemalże zagłodził się na śmierć, a nie przybliżył się do celu. Wtedy zrozumiał, że nie rzecz w umartwianiu się, że potrzebna jest droga środka. W wieku 35 lat siadł po drzewem i postanowił, że nie ruszy się stamtąd dopóki nie osiągnie zdolności pomagania innym. Przez 6 dni i nocy medytował. Siódmego dnia, w dniu swoich urodzin doznał oświecenia. Wprowadził się w stan nirwany, czyli wyzwolenia od wszystkich cierpień. Techniki dojścia do tego stanu uczył przez kolejne 45 lat aż do ostatnich chwil swojego życia.
Technika:
Aby doznać oświecenia trzeba oczyścić umysł, uwolnić się od pragnień i niechęci. Prowadzi do tego medytacja, która polega na obserwacji doznań w ciele i uczenie się nie reagowania na nie. Nauczyciel tłumaczy, że nie warto na nie reagować, gdyż każde z tych doznań jest nietrwałe, ulotne, prędzej, czy później zanika. W procesie tym uwalniamy z siebie kolejne warstwy nawykowych, negatywnych reakcji i uzależnień, których źródła ukryte są często głęboko w naszym ciele. Dojście do nirwany nie uda się jednak jeśli nie przestrzegamy na co dzień zasad tzw. sila, które są swego rodzaju odpowiednikiem chrześcijańskiego dekalogu. A zatem nie wystarczy medytować. W pierwszej kolejności trzeba żyć moralnie, nie krzywdzić ludzi i zwierząt.
Technika jest uniwersalna, mogą ją stosować wszyscy, bez względu na swoją religię, wiarę, gdyż nie wiąże się z żadnymi rytuałami, obrządkami, nie stoi w kontrze do założeń. Jest ponadkulturowa, pomogła milionom ludzi, ze wszystkich zakątków świata.
Nazwa Vipassana znaczy widzieć rzeczy takimi, jakimi są. Założenie polega na tym, że tym, co dla ciebie jest absolutną prawdą, jest to, czego doświadczasz, co możesz zaobserwować w swoim ciele. Wymyśliłem takie porównanie, że tworzymy w ten sposób mikroświat, w którym mamy doznania miłe, niemiłe, ale jest też brak doznań. To metafora, odzwierciedlenie tego , co mamy w życiu. Też są zdarzenia przyjemne, nieprzyjemne i monotonia, nuda. Dlatego w tym mikroświecie ćwiczymy, trenujemy, aby te umiejętności wykorzystać w życiu. To trochę taka siłownia, laboratorium, poligon doświadczalny. Chodzi o to, by zrozumieć, że każde zdarzenie jest przez nasz umysł najpierw zauważone (przez narządy zmysłów), potem zinterpretowane (ocenione), a następnie (i to jest najważniejsze!) następuje reakcja w ciele. Nikt nas tego nie uczy, nikt o tym nie mówi, tymczasem to właśnie w ciele przechowywane są wszystkie traumy, które podczas medytacji zaczynają się objawiać, wychodzić na powierzchnię. Ostatnim etapem jest reakcja zewnętrzna i ta reakcja jest uwarunkowana reakcją w ciele. Jeśli reakcja w ciele jest przyjemna to reakcja na zewnątrz jest pozytywna, reagujemy pragnieniem, robimy wszystko, by mieć takich reakcji więcej. Jeśli reakcja w ciele jest nieprzyjemna wówczas reakcja na zewnątrz jest negatywna, reagujemy niechęcią, robimy wszystko, by takich doznań unikać. Jeśli otacza nas nuda, szukamy bodźców. I tu jest właśnie cała sztuka, by wbić klin pomiędzy reakcję w ciele, a reakcję zewnętrzną, by rozbroić automatyzm, by przestać reagować krzykiem, złością, gdy ktoś nam zwrócił uwagę, by przestać uzależniać się od sięgania po alkohol w trudnych momentach, by nie uzależniać naszego życia od czyichś pochwał. Po to ćwiczysz w tym mikroświecie jakim jest Twoje ciało, by rosła Twoja siła woli, ale przede wszystkim zrozumienie procesów, związków przyczynowych, jakie w tobie zachodzą. Uświadamiając to sobie, zaczynasz pomału, pomału zyskiwać kontrolę nad swoim zachowaniem, a reakcje w ciele stają się coraz słabsze.
Budda mówi „pozbądź się pragnień!”. Czym się różnią niszczące pragnienia, których chcemy się pozbyć, od tych, które posuwają nas codziennie do przodu, pomagają realizować marzenia? Tym, że do tych pozytywnych pragnień się nie przywiązujemy, że nie uzależniamy od ich realizacji naszego szczęścia. Te pragnienia muszą się wiązać z rozwojem, tworzeniem, harmonią, nie z destrukcją, zemstą. Na niszczeniu nikt o zdrowych zmysłach szczęścia jeszcze nie zbudował.
Vipassana to też rozpuszczanie swojego ego. Ego stanowi źródło naszych problemów i cierpień. Im bardziej zaprząta nam głowę, wpływa na nasze decyzje, postępowanie, tym więcej cierpimy. Człowiek z „ogarniętym” ego nie reaguje na krytykę agresją, ani ucieczką, ale się z nią konfrontuje i wyciąga wnioski. Nie przywiązuje aż tak wielkiej wagi do opinii innych ludzi. W życiu działa w zgodzie ze sobą, jego czyny wynikają z serca, z głębi, nie są dyktowane potrzebą budowania swojego wizerunku, albo odpowiedzią na czyjeś oczekiwania względem niego. Kiedy ktoś zachowuje się w stosunku do niego agresywnie nie reaguje złością, lecz współczuciem i stara się pomóc agresorowi. O tym jak radzić sobie z ego świetnie radzi Miriam, autorka bloga bezego.com. Polecam!
Kurs:
Warunkiem uczestnictwa w kursie jest akceptacja warunków. Najważniejsze z nich to deklaracja uczestniczenia w kursie do końca, przestrzeganie zasad sila, nie rozmawianie z innymi uczestnikami. Wstajesz o 4 rano, około 9 godzin medytowania, z przerwami na posiłki. Dwa pierwsze wegetariańskie posiłki w formie szwedzkiego stołu, bez ograniczeń, choć nauczyciel zaleca, by jeść skromnie, by zostawiać część żołądka pustą, gdyż pełny brzuch nie sprzyja medytacji. Ma to sens, jak się człowiek naje, to ogarnia go senność. Tymczasem tu trzeba mieć cały czas spokojny, zrównoważony, ale też czujny, uważny umysł. Trzeci i ostatni posiłek w ciągu dnia spożywa się o godzinie 17.00. Składa się on z owoca, wody z imbirem i wody z cytryną. Mimo dość rygorystycznych zasad przez cały pobyt nie zdarzyło mi się poczuć głód. O 19.00 są wykłady, w czasie których zdobywasz wiedzę o technice, o Buddzie, o filozofii, krótko mówiąc o teorii i praktyce Vipassany. O godzinie 21.00 zaczyna się cisza nocna.
W pierwszych dniach wyszło moje zmęczenie i niedospanie. Spałem kiedy tylko się dało w ciągu dnia po posiłkach. Kiedy nie było bodźców z multimediów, z rozmów, mózg wybierał to, co czuł, że dla niego najatrakcyjniejsze, a tym właśnie był sen. Dopiero czwartego dnia poczułem, że dochodzę do równowagi.
Okazało się, że nie mówienie przez 10 dni było czystą przyjemnością. Nie musisz się zastanawiać co powiedzieć, komu i w jakim momencie. Podobno człowiek dziennie podejmuje około 10 000 decyzji! Tam już dużo decyzji odpada, dzięki czemu masz więcej przestrzeni na procesy zachodzące w umyśle.
Sądziłem, że po kilku dniach mój umysł przetrawi już wszystkie tematy i zacznie tęsknić za nowymi bodźcami. Tak się nie stało, do końca kursu mnóstwo myśli się kłębiło. Pojawiały się wciąż nowe wątki często z dawnych lat, głównie tematy nieprzerobione, dawne kompleksy, albo przerosty ego, które teraz w procesie wychodziły na powierzchnię. To było dobre, zdrowe, oczyszczające.
Na kurs jesteś przyjmowany bezpłatnie. Twój pobyt na nim sfinansowali poprzedni uczestnicy. Ty na koniec, jeśli czujesz, że był dla ciebie dobry składasz donację na poczet przyszłych uczniów. Nikt tego nie wymusza, nie sprawdza, robisz to z własnej woli. Nie jest określone w jakiej wysokości masz złożyć donację, ale podczas prezentacji nt. powstania ośrodka podana jest informacja, że żeby zapewnić bieżące funkcjonowanie ośrodka i spłacać na bieżąco kredyt średnio uczestnik kursu musiałby przekazać 700 zł.
Efekty:
I co teraz? Czy stałem się buddą? Nie da się po 10 dniach. Czy chcę się nim stać? Na razie nie. Za bardzo lubię moje obecne życie, zbyt wiele chcę jeszcze przeżyć, skosztować. Ktoś powiedział, że żeby móc zostać Buddą najpierw musisz doświadczyć wszystkiego, co przyziemne, za czym ludzie na co dzień gonią, żeby zrozumieć, że to nie daje wcale szczęścia. Dopiero wtedy jesteś gotów na szukanie szczęścia w sobie i w całkowitym poświęcaniu się innym. Trochę rzeczy do spróbowania mi jeszcze zostało.
Na pewno chcę kroczyć tą ścieżką dalej, dążyć do spokojnego umysłu, którego nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi, który rozumie i akceptuje nawet śmierć bliskiej osoby. Ale nie czuję się gotów pójść w ślady Buddy, który mówił, że pełnia szczęścia to brak pasji, to nie reagowanie na przyjemne doznania. Ja jednak lubię poczuć haj, te dreszcze na plecach, nawet jeśli kosztem ma być potem lekki dołek. W tym też dla mnie jest urok życia. Wybieram drogę pomiędzy oświeceniem a hedonizmem, pomiędzy Buddą a Zorbą.
Tak poza tym zauważam, że jestem spokojniejszy, że mniej potrzebuję snu, że łatwiej mi jest się skoncentrować. To ważne, bo dzięki temu zyskujesz więcej czasu tak przecież bezcennego w dzisiejszym, zabieganym świecie. Część z tego zaoszczędzonego czasu na pewno warto poświęcić na dalsze praktykowanie medytacji, żeby rozwijać swój zrównoważony umysł.
Inni uczestnicy po kursie bardziej docenili swoich bliskich, zauważyli większą świadomość wpływu emocji na funkcjonowanie ciała. Mają wrażenie jakby pomiędzy odruchową reakcją na poziomie emocji a działaniem pojawiła się luka na tyle duża żeby wziąć oddech.
Na kursie poznałem Tomasza, który tak opisał swoje doświadczenie: „Wypływało wiele trudnych przemyśleń, targały mną bardzo silne emocje. Jednej nocy w ogóle nie przespałem. Były łzy. Mieszkam nad morzem i porównałbym to, co się ze mną w tym czasie działo, do silnego sztormu. Po każdym jednak sztormie następuje piękna pogoda, a tafla wody jest gładka niczym stół. Tak właśnie się czujemy, jeśli okrętowi naszych myśli uda się spokojnie wpłynąć do portu, na zakończenie kursu.” Tomasz jest rekordzistą świata w pływaniu i kierowcą wyścigowym. Niektórzy twierdzą, że miłość do czterech kółek wyssał z mlekiem matki, gdyż od najmłodszych lat porusza się na wózku inwalidzkim. Urodził się bez obu nóg i prawego przedramienia. Nigdy go to jednak nie złamało, wręcz przeciwnie – z wielką energię działa jako menadżer, mówca i profesjonalny coach. Zajrzyjcie na jego stronę http://www.manikowski.
Na koniec:
Vipassana to niewątpliwie rozwijające doświadczenie. Jednak tak już jest, że rozwój wiąże się z wysiłkiem i na wyraźne efekty potrzeba czasu. Jeśli chcesz bez trudu, tu i teraz poczuć się lepiej, idź na wystąpienie Mateusza Grzesiaka. On swym kunsztem oratorskim podpompuje ci ego i wyjdziesz z przekonaniem, że możesz przenosić góry. Niestety z powietrzem jest tak, że z czasem schodzi. Tak z opony, z materaca, jak i z człowieka. Szybko uświadamiasz sobie, że jesteś dokładnie w tym samym punkcie, co parę dni temu. Nic się nie zmieniło, nie wykonałeś żadnej pracy, nie doświadczyłeś niczego na samym sobie. Ot, zbudowałeś w swym umyśle krótkotrwałą iluzję.
Cudów nie ma. Magiczni mówcy, ksiądz, czy nawet sam Bóg nie sprawią, że będziesz lepszym człowiekiem, dopóki nie zaczniesz pracować i zmieniać swojego postępowania. Vipassana może być pierwszym ważnym krokiem. Potem kolejny mały krok, i kolejny, aż w końcu zaczynasz zauważać zmianę. Zmianę, która dodaje wiary, która uskrzydla, bo uświadamia, że możesz. Że naprawdę możesz być takim człowiekiem jak chcesz. Wystarczy konsekwentnie kroczyć wybraną drogą, robić swoje. O tym jak robić to z sukcesem piszę w innym moim artykule: http://wbrewstereotypom.pl/2017/04/prawo-do-sukcesu/
I tego właśnie wam życzę, poczucia, że idziecie SWOJĄ drogą, piękną drogą, która prowadzi was do dobrego, wartościowego, spokojnego, ale zarazem ciekawego, pełnego spełnienia życia. Powodzenia!
Między Buddą a Zorbą, między niebem a piekłem, między jing i jang. Zdecydowanie na dziś jest to również moja droga. Jak w kawałku Luxtorpedy „Wilki dwa” – a we mnie ciągle wilki dwa, oblicze dobra, oblicze zła, walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten którego karmię. Ale inaczej niż Luxy definiuję moje wilki – żaden z nich nie jest wrogiem i żadnego nie chcę się pozbyć. Moje są właśnie tak jak napisałeś, tym hedonizmem vs oświeceniem, ruchem vs trwaniem, potrzebą zapomnienia się w imprezie i upojeniu vs ciszą i spokojem domowej sypialni. Myślą vs. pustką. Ambicją vs akceptacją. Analizą vs emocją. I w przeciwieństwie do Luxów też nie wartościuję ich. Lubię i potrzebuję ich obydwu i staram się je w miarę sprawiedliwie dokarmiać. Gdy czuję że za dużo bodźców i wrażeń, wtedy ratunek znajduję w minimalizmie, esencjalizmie, skupieniu, medytacji i wyciszeniu. I wyrzucaniu kolejnych przedmiotów, nic tak mi nie pomaga jak uczucie uwalniania się od materializmu. Z kolei gdy czuję moment, zatracam się bez granic w wirze zdarzeń, ludzi. I lubię tę moją kruchą równowagę 🙂
A Vipassana zdecydowanie na liście todo. Brzmi to bardzo ciekawie. Myślę, że mi również 10 dni nie starczy na zmierzenie się ze wszystkim co we mnie siedzi. Zwłaszcza gdy pierwsze doby będę odsypiać stracone na imprezach noce 😉