Turyści spędzają czas na plaży kiedy słońce świeci najmocniej i jest najbardziej szkodliwe dla skóry. Kiedy jest chłodniej, przyjemniej, chowają się w pokojach. Do jedzenia wybierają znane im od lat potrawy serwowane w hotelach. Gdziekolwiek nie polecą, dostaną to samo. Zmieniają tylko leżaki skierowane w stronę słońca (bo przecież trzeba się opalić), nie w stronę pięknych widoków. Rozmawiają ze sobą nawzajem i z innymi gośćmi hotelowymi.
Tymczasem opuszczając mury hotelu, wchodząc w interakcję z tubylcami, zyskujesz szansę na zrozumienie miejsca, do którego przybyłeś, na odkrycie wyjątkowych zakątków, które nie są proponowane przez biura turystyczne, na zjedzenie świeżej figi, która dojrzała na drzewie, na przygody, które się pamięta do końca swoich dni.
Będąc na Rodos poznałem Kostasa, syna właściciela pokoju, w którym mieszkałem. Przegadaliśmy długie godziny, odwiedziliśmy jego rodzinę, jedliśmy owoce z ich ogrodów, kozi ser przez nich wyprodukowany (który nie miał tego typowo koziego posmaku, bo ich kozy dostają zróżnicowane pożywienie, nie żywią się tylko trawą), podziwialiśmy widoki z miejsc niedostępnych dla turystów (jak choćby z murów starego miasta Rodos), jedliśmy owoce morza i grecką sałatkę w restauracji, gdzie stoliki i krzesła stały w morzu, przy plaży, a rybki robiły nam darmowe fish spa, kąpaliśmy się na golasa przy plaży dla ‚localsów’.
Kostas jest bardzo muzykalny, gra na wielu instrumentach, między innymi na tradycyjnym greckim instrumencie – lirze. Jednego wieczoru zabraliśmy gitarę, lirę, bębenek i pojechaliśmy do małego kościółka greko-katolickiego. To był wieczór, ciemno, w środku pusto, paliło się jedynie kilka świec, ich zapach wypełniał przestrzeń. Usiedliśmy i zaczęliśmy grać. Najpierw spokojnie, dla rozgrzewki. Potem zagraliśmy i zaśpiewaliśmy „Wish you were here” Pink Floydów. Udało mi się to nagrać. Ja grałem na gitarze, Kostas improwizował na lirze, Stinna nieśmiało na bębenku. Od strony technicznej dużo nam brakuje, jakość nagrania mocno amatorska (dyktafon w smartfonie), ale Pink Floyd to miłość mojego życia, więc wrażenia, przeżycie, doświadczenie były niesamowite. Posłuchajcie 🙂
Generalnie wyspa jest przepiękna, bogactwo kolorów, krajobrazów czyni ją idealnym miejscem do odpoczynku i ładowania baterii.
Jeśli dodamy do tego klimat, jedzenie i przyjaznych ludzi to można tu spędzić czas jak w raju. Gdy zatęsknisz za zgiełkiem naszego codziennego życia, wracasz z bagażem pozytywnej energii.
„Wish you were here” Łooo… Słuchałeś tego chyba milion razy w oryginale, sądząc po tych drobnych niuansach jakie słyszę w Twoim wokalu 🙂
To prawda, przepiękne słowa napisane dla założyciela zespołu Syda Barretta 🙂